Forum www.talia.fora.pl Strona Główna
FAQ :: Szukaj :: Użytkownicy :: Grupy :: Galerie  :: Profil :: Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości :: Zaloguj  :: Rejestracja


Na zlecenie [NZ]

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum www.talia.fora.pl Strona Główna -> Kącik Kaliope - proza
Autor Wiadomość
Adder
Gryzipiórek



Dołączył: 18 Lut 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:06, 18 Lut 2009 Temat postu: Na zlecenie [NZ]

Pozwole dodać sobie tag w tytule Wink
Moje opowiadanie to powieść z pogranica akcji i sensacji.

PROLOG

Paryż, mała kawiarenka, której nazwy nie potrafię wymówić. Piję czarną kawę, na alkohol jeszcze za wcześnie, jest ledwo po jedenastej. Niebieskie, przeszklone drzwi się otwierają, wprawiając srebrne dzwoneczki w ruch. Kobieta, która weszła, jest wysoką brunetką, ubraną w eleganckie, szare spodnie i brązowy, skórzany żakiet. Przez ramię ma przewieszoną torbę, prostokątną, kształtem przypominającą tę na laptopy. Zdejmuje okulary i rozgląda się po pomieszczeniu. Szybko się podnoszę i unoszę rękę do góry. Uśmiecha się do mnie uprzejmie i podchodzi. Jej ruchy, pomimo niebotycznie wysokich obcasów są płynne i pełne gracji. Przystaje obok stolika i wyciąga dłoń na powitanie.
− Vesper Black – przedstawia się, głos ma pewny siebie i pozbawiony francuskiego akcentu..
− Nicholas Green – odpowiadam i ściskam jej dłoń. Uścisk jest mocny i zdecydowany. Odsuwam jej krzesło i czekam, aż zajmie miejsce. Dziękuje, siada i zarzuca nogę na nogę.
− Czego się pani napije?
− Proszę, mów mi po imieniu.
− Tak więc… Vesper, na co masz ochotę?
Nie patrzy na menu, odpowiada prawie natychmiast.
− Orzechowe cappuccino.
Składam zamówienie u pulchnej, rudowłosej kelnerki w granatowym uniformie. Milczymy. Vesper wygląda przez okno, a ja szukam dyktafonu w torbie. Tymczasem moja towarzyszka przenosi wzrok na kilku gości, którzy są tu oprócz nas. Znajduję urządzenie i włączam je.
− Vesper, może zaczniemy od tego, ile masz lat.
− Dwadzieścia. Urodziłam się czternastego lipca 1988 roku, w Londynie.
Wygląda na znacznie więcej. Nie tyle staro, co dojrzale, choć gdy się przypatrzeć, z jej oczu bije młodzieńczy blask.
− Kiedy się tu przeprowadziłaś i dlaczego właśnie Paryż?
− Bo tutaj wszystko się zaczęło i wszystko się skończyło – odpowiada zagadkowo. Ściszam głos i nachylam się ku niej.
− Opowiedz mi, jak to się zaczęło. Kiedy dostałaś pierwsze zlecenie, kiedy zaczęłaś pracować w organizacji.
Przychodzi kelnerka i stawia przed nią białą filiżankę. Dziękujemy i kobieta odchodzi. Vesper upija łyk i zerka za siebie, chyba na malującą się w oddali wieżę Eiffla.
− Nim zacznę, chcę abyś wiedział, że to wszystko zdarzyło się naprawdę, a ja opowiadając o tym, podpisuję na siebie wyrok śmierci – odpowiada głosem wypranym z jakichkolwiek emocji. Nie odzywam się od razu, przyglądam się jej uważnie, wypijając ostatni łyk zimnej już kawy.
− Więc dlaczego to robisz?
− Bo chcę, aby źli ludzie zostali ukarani.
Jej odpowiedzi mnie nie zaskakują, jest spokojna, może trochę apatyczna. Cały czas obserwuje, to ludzi, to samochody. Nie wygląda na osobę obawiającą się czy oczekującą czegokolwiek, wręcz przeciwnie. Zdaje się nie oczekiwać niczego, teraz czy kiedyś.
− Jesteś Anglikiem, tak, Nicholasie?
− Tak. Mów mi Nick.
− Tak więc, Nick, moja historia rozpoczyna się cztery lata temu, tu, w Paryżu, Miałam siedemnaście lat, kilkadziesiąt euro w kieszeni, dość nudnego życia i mnóstwo nienawiści w sobie…
Przerywa na chwilę i pogrąża się w myślach. Spoglądam na nią, lecz trudno wyczytać cokolwiek z jej ładnej twarzy. Po chwili kontynuuje:
− Widzisz, byłam głupią nastolatką na wycieczce, z głową wypchaną szkolnymi głupotami. Były moje urodziny, Paryż, tak jak i cała Francja, świętował, a ja zalewałam się w jednym z niewielu otwartych barów tamtego wieczora. Kiedy wypiłam tyle, że otaczający mnie ludzie mogli pomyśleć, że to za dużo, podeszła do mnie jakaś para, chłopak i dziewczyna. Nie mogli być o wiele ode mnie star…
Nagle czyjś telefon zaczął dzwonić, wygrywając jedną z tych klasycznych melodii, w które wyposażony jest niemal każdy model. Vesper sięga do torby i wyjmuje dużą, srebrną komórkę. Drogi model posiadający mnóstwo gadżetów.
− Przepraszam – rzuca w moim kierunku i odbiera. Wita się krótko po francusku i dalej już tylko słucha, co jakiś czas wtrącając pojedyncze słowo. Znów trudno wyczytać cokolwiek z jej oblicza. Jedynie oczy zdradzają poruszenie. Żegna się i odkłada telefon.
− Niestety, muszę już iść – odzywa się, patrząc mi w oczy. – Spotkamy się jutro o tej samej porze? Może na trzecim poziomie wieży? – Pyta, wskazując głową symbol Paryża.
− W porządku – zgadzam się i wstaję tuż za nią. Kładę pieniądze za kawy obok malutkiego wazonika. Razem wychodzimy i przystajemy obok srebrnej Careery S. Vesper wyciąga z torby kluczyk i wciska jeden z małych guziczków. Samochód sygnalizuje otwarcie.
− W takim razie do zobaczenia jutro, Nick – żegna się i tak jak na powitanie wyciąga do mnie rękę. Ściskam ją ponownie. Dziewczyna obdarza mnie delikatnym, wymuszonym uśmiechem.
− Do widzenia.
Vesper wsiada do sportowego auta i rusza z piskiem opon. Czekam, aż jej samochód znika za zakrętem i ruszam w stronę najbliższej stacji metra.


RODZIAŁ PIERWSZY

Zaparkowała na Place du Louvre, za znaną jej z numerów Hondą, uśmiechając się pod nosem. Ruszyła w stronę Luwru, omijając wycieczkę niemieckich emerytów i Hiszpanek w średnim wieku, otaczających okrągłą fontannę. Plac, z którego wystawała szklana piramida, jak zwykle był zatłoczony. Fee najwyraźniej chce mnie wkurzyć, wybierając najsłynniejsze muzeum świata na miejsce spotkania, pomyślała. Wzrokiem przeszukała okolicę, jednak szanse, że ją dostrzeże były minimalne, więc po chwili zaniechała tego. Nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Obróciła się, stając oko w oko z Fee. Nie zmieniła się od czasu, gdy widziały się po raz ostatni, rok temu. Dalej miała burzę miedzianych loków, mocny makijaż i dopasowane ubrania. Cała Fee.
– Ves.
– Fee.
Odłożyła przewodnik na murek tuż za nią. Srebrne bransoletki na jej przegubach wdzięcznie zadzwoniły.
– Pamiętam, że w przeszłości wiele nas dzieliło…
– Do rzeczy – warknęła. Druga kobieta uśmiechnęła się zjadliwie i skrzyżowała ręce na piersiach.
– Ian – odparła krótko bezbarwnym głosem, tak bardzo nie pasującym do tak barwnej osoby.
Vesper zaśmiała się gorzko, nie patrząc na nią. Cokolwiek rudowłosa miała do powiedzenia, od tej chwili ją średnio to interesowało.
– On żyje, Ves – odezwała się po chwili milczenia.
– Fee, nie marnuj mojego czasu.
– Ja mówię poważnie. Organizacja upozorowała jego śmierć.
– Naprawdę nie mam ochoty na…
– Och, posłuchaj mnie choć raz – przerwała ostrym jak brzytwa głosem Fiona. Brwi miała ściągnięte, a oczy nabrały nieprzyjemnego wyrazu, co musiało świadczyć o jej głębokim poirytowaniu. – Ian żyje, to wszystko, co chciałam ci powiedzieć – wymruczała zrezygnowanym tonem i zrobiła krok do tyłu. – Zrób z tym, co uważasz za słuszne, Ves. Au revoir.
Obróciła się i odeszła pośpiesznym krokiem, chcąc jak najszybciej przedrzeć się przez napierających turystów. Vesper usiadła zaś na murku, biorąc do ręki przewodnik po muzeum w wersji niemieckojęzycznej. Ze środka wypadła mała, biała karteczka z adresem konta e-mailowego i hasłem. Kartkę schowała do kieszeni, a informator przewertowała w poszukiwaniu jakiś innych wskazówek. Nie znalazła niczego, więc zostawiła go tam, gdzie był. Opuściła muzeum i udała się w stronę auta. Samochód Fee zniknął, więc pewnie była już w drodze do Szwajcarii, gdzie od roku mieszkała z jednym z hakerów organizacji. Ves wsiadła do porsche i odpaliła silnik, jego przyjemny pomruk zdawał się działać uspokajająco. Po spotkaniu z Fee cały jej spokój diabli wzięli. Włączyła się do ruchu i udała najkrótszą drogą do domu pod drugiej stronie Sekwany. Zajmowała ośmiopokojowe mieszkanie, złożone z dużych, przestronnych pomieszczeń. Zazwyczaj parkowała przy ulicy, parking każdego dnia zastawiony był mercedesami sąsiadów. Tak było i tym razem. Zostawiła porsche pod latarnią i wyszła. Delikatny wiatr rozwiał jej włosy, które rano bezskutecznie próbowała ułożyć. Zawczasu znalazła pęk kluczy i wbiegła po małych schodkach. W drzwiach minęła starszą kobietę, zamieszkującą parter. Bez słowa skinęła głową i przepuściła ją w wąskiej bramie. Bawiąc się pękiem kluczy i nucąc melodię usłyszaną w radiu, dostała się na górę. Kiedy stanęła już na właściwym piętrze, gwałtownie się zatrzymała. Pierwsze, co rzuciło się jej w oczy, to prostokątna paczka na progu. Instynktownie się cofnęła, biorąc ją za bombę. Nagle usłyszała męski głos za sobą i aż podskoczyła. Bynajmniej nie sprawił tego ton owego głosu, który był raczej miły i przyjazny, jak zwykle.
– Ves, upiekłem ciastka i trochę ci przyniosłem.
Obróciła się. Tak jak się spodziewała, u podnóża stał Michael, dwudziestokilkuletni informatyk francuskiej fili Microsoftu, dwa lata temu oddelegowany tu ze Stanów, swojej ojczyzny. Był średniego wzrostu blondynem, typowym komputerowcem o niezbyt imponującej budowie ciała. Mike poza komputerami miał jeszcze jedną pasję – pieczenie. Zmusiła się do uśmiechu i podeszła do paczuszki, chwytając ją oburącz. Rozerwała papier, w który była opakowana. Plastikowy pojemnik wyłożony był kolorowymi serwetkami i po brzegi wypełniony herbatnikami z cukrem.
– Dzięki – odpowiedziała, siląc się na przyjazny ton. Chyba się ucieszył, bo jego twarz się rozpromieniła. Był na swój sposób uroczy.
– To do zobaczenia.
]Kiedy weszła do mieszkania, ogarnął ją przyjemny chłód płynący z klimatyzatora. Klucze pozostawiła na małej komódce, ulokowanej obok wejścia i wąskim, jasnym korytarzem ruszyła do salonu. Stamtąd przeszła do kuchni, gdzie pozostawiła ciastka i torbę na jednym z marmurowych blatów. Sama zaś ruszyła do zacienionej jadalni, gdzie uruchomiła laptopa leżącego na stole. Z kieszeni spodni wyciągnęła karteczkę i usiadła na krześle, kładąc ją przed sobą na stole. Tymczasem system zdążył się załadować. Zalogowała się pod podanym adresem i odebrała e-maila, jedyną wiadomość w skrzynce. Treść zawierała jakiś ciąg znaków, które totalnie nie miały sensu. Szyfr.

2R0H6I1N0A3O3A3F6L4G

Tajemniczy kod zapisała na wczorajszej gazecie, tuż nad nagłówkiem. Oparła się wygodniej i zaczęła intensywnie wpatrywać się w szyfr, szukając czegokolwiek. Liczba, litera, liczba, litera. Co to do, cholery jasnej, ma znaczyć? Chwilowo zostawiła łamigłówkę i sięgnęła do metalowej misy po jabłko. Z inną gazetą, tym razem dzisiejszą, ruszyła do pokoju dziennego. Usiadła w dużym, białym fotelu o rzeźbionych, hebanowych nogach i zagłębiła się w lekturze. Nagłówek z pierwszej strony krzyczał o zabójstwie ministra gospodarki i finansów. Informacje, jakie podano wskazywały na robotę zawodowców. W zabójstwach wysoko postawionych polityków specjalizował się Ian… ale on już nie żył. Ktoś musiał zająć to miejsce, czy w organizacji, czy poza nią, to już nie miało znaczenia. Ktokolwiek za tym stał, wzbogacił się o jakieś pół miliona euro. Odłożyła dziennik i włączyła telewizor. Wszystkie stacje huczały o tym samym.
– I tak nie znajdziecie mordercy – powiedziała głośno.
Nigdy nie wierzyła w sprawiedliwość, a od czasu pierwszego zlecenia stała się ona dla Vesper pojęciem abstrakcyjnym. Jeżeli chodziło o nią, sprawiedliwość zaczynała się tam, gdzie pociągnięto za spust, a kończyła się, gdy kula przeszywała czyjąś czaszkę. Jedyne, co jest sprawiedliwe to śmierć, wobec niej każdy jest równy. Łatwo się przystosować, przynajmniej jej było łatwo.
Wyrwała się z czarnych myśli i wyszła na balkon, wciąż podgryzając czerwone jabłko. Powitał ją piękny widok, jak co dzień, białe paryskie kamieniczki, zielonkawa Sekwana i wzgórze Montmartre. Zerknęła na zegarek na lewej ręce. Wskazywał kwadrans po drugiej, jednak pora obiadowa była dzisiaj rzeczą najmniej istotną. Poszła do kuchni po zapiski i wraz z nimi wróciła na balkon, gdzie zajęła jeden z jasnych, plecionych foteli.
Przygryzła końcówkę ołówka i zaczęła skreślać co druga literę, licząc, że ujrzy jakieś słowo. Jednak nic to nie dało, tak samo jak czytanie wspak czy inne kombinacje, wliczając to liczenie liter. Dalej był to bełkot pozbawiony sensu. Zamazała wcześniejsze próby i spróbowała przeczytać wszystkie znaki. Bezskutecznie. Jej znajomość kryptoanalizy ograniczała się do kilku podstawowych metod odszyfrowywania tekstów, jednak w obliczu tego kodu sposoby te były bezużyteczne. Albo był piekielnie trudny, albo banalnie łatwy. Westchnęła i wyjrzała za balustradę, zrobioną z kutego żelaza. Jej uwagę natychmiast przykuł mężczyzna, na pierwszy rzut oka zwykły turysta, nietutejszy. Jednak tacy zazwyczaj mijali budynek, w którym mieszkała, pośpiesznie, nie zatrzymując się i nie fotografując lustrzankami jej samochodu. Ów nieznajomy miał na sobie białą koszulę i jasne jeansy, wyglądał schludnie. Czarny plecak miał przewieszony przez jedno ramię, jednakże nie przeszkadzało mu to w robieniu zdjęć. Nagle skierował obiektyw w górę. Wsunęła się w fotel i na wszelki wypadek rozłożyła gazetę, tym samym zasłaniając twarz. Odczekała chwilę, po czym zerknęła znad gazety. Nieznajomy już zniknął.
Vesper rozejrzała się po ulicy, lecz nigdzie go nie dostrzegła. Spróbowała zebrać myśli, ale przychodziło jej to z trudem. Fotograf mógł być turystą, ale i szpiegiem, bądź płatnym zabójcą. Bynajmniej nie obawiała się żadnych ataków ze strony organizacji, pozwolili jej odejść tuż po śmierci Iana, szczerze więc wątpiła, by zmienili zdanie po roku i chcieli ją zamordować. Nie wiedzieli co zamierza… A jeżeli wiedzą? Byli też inni ludzie, inne organizacje skupiające zabójców. Szybko skarciła się w duchu za myślenie o najgorszym, żałując, że nie stać ją nigdy na odrobinę optymizmu.
Po dwóch godzinach przestała ignorować głośne protesty żołądka i postanowiła coś zjeść. Nie była najlepszą kucharką, prawdę mówiąc mało co potrafiła samodzielnie przyrządzić. Wynikało to z ciągłego przebywania poza domem, nie miała możliwości szlifowania kulinarnych umiejętności, nawet gdyby chciała. Widok lodówki przypomniał jej o zakupach, które miała zrobić wczoraj. Świetnie, skwitowała w myślach. Nie miała ochoty iść do sklepu, ani jeść pizzy drugi dzień z rzędu. Spojrzała na apetycznie wyglądające ciasteczka na przeciwległym blacie. Nie przepadała za słodkimi wypiekami, nie lubiła nawet tak powszechnie uwielbianych francuskich rogalików. Wzięła jedno ciasteczko, pokryte kryształkami cukru i odgryzła kawałek. Było kruche i smakowało zaskakująco dobrze, więc Vesper sięgnęła po kolejne. Po chwili z zadowoleniem stwierdziła, że jest najedzona, a to dzięki ciastkom od Michaela, których przecież tak nie lubi. Odnotowała sobie w pamięci, aby raz jeszcze mu podziękować i nagle ją olśniło. Skoro był matematycznym geniuszem, jak się dowiedziała tuż po jego sprowadzeniu się tutaj, to rozwiązanie kodu, z jakim ona nie mogła się uporać, powinno mu zająć chwilkę. Szybko rozważyła wszystkie za i przeciw i ruszyła na balkon, biorąc pod drodze notes leżący na szklanym stoliku w salonie. Przepisała szyfr na czystą kartkę i zbiegła piętro niżej, nie zamykając mieszkania.
Delikatnie zapukała do drzwi. Niemal od razu się otworzyły. Michael poprawił okulary na nosie i wyprostował się, widząc gościa.
– O, Vesper. Witaj.
– Cześć. Mam do ciebie prośbę.
Otworzył drzwi szerzej i gestem zaprosił ją do środka. Jego mieszkanie było trochę mniejsze niż to, które zajmowała, lecz wystrój był podobny – białe ściany, ciemny parkiet i kilka mocnych, kolorowych akcentów. Nigdy wcześniej nie była w lokum sąsiada, nie widziała takiej potrzeby, ale teraz jego pomoc wydawała się niezbędna. Zaprowadził ją do jasnego, przestronnego salonu. Pomieszczenie, tak jak i całe mieszkanie, było bardzo czyste, żadnego nieładu, jedzenia i napojów obok laptopa, ani ubrań porozrzucanych po całym metrażu. Michael wskazał jej czarną sofę, sam zaś usiadł naprzeciwko niej, na identycznym meblu.
– Dziękuję za ciastka, są przepyszne – powiedziała.
– Nie ma sprawy. Napijesz się czegoś?
Podziękowała. Michael chyba pracował, bo nie odrywał wzroku od ekranu, stukając cały czas uparcie w srebrne klawisze.
– Przepraszam, ale muszę to dzisiaj skończyć. Mówiłaś, że masz jakąś sprawę, tak?
– Tak. Chodzi o to – powiedziała i podała mu kartkę. Mężczyzna przez chwilę milczał, sięgnął po długopis leżący obok laptopa i zaczął coś pisać. Po kilku minutach uśmiechnął się i oddał kartkę Vesper.
– Już? – Spytała, nie patrząc na papier.
– Tak. To bardzo łatwe. Liczba przed literą określa, ile liter musisz przeskoczyć aby poznać tę właściwą – odparł krótko. Vesper pokiwała głową i uniosła kąciki usta, aby zamaskować zawstydzenie.
– Jestem naprawdę wdzięczna. Samej zajęłoby mi to wieki, jeżeli w ogóle bym do tego doszła – przyznała i w końcu spojrzała na rozszyfrowaną treść. Imię i nazwisko, jakie było zapisane niezgrabnym pismem nic jej nie mówiło. Możliwości było wiele, począwszy od pomyłki, poprzez osobę posiadającą jakieś informacje, kończąc na nowej tożsamości Iana. Pozostawała także kwestia wiarygodności Fee, bo w niektórych sprawach nie powinno się jej ufać, a Ves czuła, że to właśnie jedna z tych kwestii, gdzie lepiej na Fee nie polegać. Vesper zorientowała się, że wzrok ma wbity w biały dywan, gdy komputer Michaela zapiszczał. Podniosła szybko głowę i spytała, czy coś się stało.
– Program antywirusowy. Ale wszystko w porządku… Po co było ci to rozwiązanie? To znaczy, skąd w ogóle miałaś ten szyfr? Zaczynasz studiować kryptografię?
Kłam, kłam chociażby dla jego bezpieczeństwa, pomyślała gorączkowo.
– Tak, zgadza się. Ale skoro nie poradziłam sobie z tym, chyba będzie mi trudno.
– Niekoniecznie. To pewnie imię i nazwisko twojego profesora od kryptoanalizy? Niektórzy lubią dawać takie łamigłówki.
− Ach, tak. Dirk jest całkiem fajnym wykładowcą, ma podejście do studentów – skłamała z uśmiechem na ustach. – Wiesz co, na mnie już czas. – Wstała i pomachała kartką. – Jeszcze raz dzięki.
− Nie ma za co. Polecam się na przyszłość.
Blondyn odprowadził ją do drzwi i pomachał na pożegnanie. Vesper wbiegła po schodach, nie oglądając się na sąsiada, wciąż stojącego w drzwiach. Michael Weezer nie miał pojęcia, że jego atrakcyjna sąsiadka właśnie uwikłała go w grubszą aferę. Nieświadom zagrożenia był zadowolony, że mógł jej pomóc, teraz i może jeszcze kiedyś.


ROZDZIAŁ DRUGI

Dzień był słoneczny i ciepły, żaden, nawet najbielszy obłoczek nie zakrywał błękitnego nieba nad Paryżem. Od kilku dni utrzymywały się wysokie temperatury, zachęcające do długich spacerów po pięknym mieście. Byli jednak ludzie, którzy nie zwracali uwagi na warunki pogodowe, szyby biurowców skutecznie chroniły ich przed rozleniwiającym wpływem wiosny w pełni. Dla człowieka spędzającego większość dnia w budynku, takiego jak John Tesser, pory roku były nic nie znaczącymi, żeby nie powiedzieć –niepotrzebnymi – zjawiskami przyrodniczymi. Jego dzień rozpoczynał się każdego ranka o godzinie siódmej od gimnastyki. Następnie raczył się lekkim, pozbawionym tłuszczów śniadaniem i czarną kawą z jedną łyżeczką cukru. Czasami zdarzało mu się uprawiać jogging, lecz to zależało od jego aktualnego samopoczucia. John miał pięćdziesiąt trzy lata, kilka kilo nadwagi i słabe serce. Wszyscy lekarze, jakich miał przyjemność lub też nieprzyjemność spotkać, twierdzili to samo, a on, jako że był rozsądnym mężczyzną, dostosowywał się do ich zaleceń, czasem absurdalnych. Jednak była jedna rzecz, z której pomimo wyraźnych rad nie zrezygnował – praca. Żaden ze specjalistów nie miał pojęcia, czym tak naprawdę zajmuje się ich pacjent. Mieli świadomość, że facet poruszający się z dwudziestoosobową obstawą musi być kimś ważnym i bogatym. Mafioso? Handlarz nielegalnych towarów? Alfons?
Nie, John Tesser był Szefem.
Firma, którą kierował, była tylko przykrywką dla organizacji. Organizacji zrzeszającej płatnych morderców z całego świata. Jak łatwo można się domyślić, kierowanie czymś takim musi być stresujące. Jednak John nie zamierzał ubrać kapci i do końca życia popalać zabronione mu cygara w bujanym fotelu. Emerytura nie wchodziła w grę przez kilka następnych lat, jego podopieczni go potrzebowali, był ich mentorem, mistrzem. W czasach młodości walczył na kilku frontach w czasie amerykańskich wojen, później nieco starszy służył w marines. Mógł się pochwalić starannym, logistycznym wykształceniem i znajomością wielu sztuk walk. Dalej był w formie i gdyby przyszło co do czego, poradziłby sobie z parą opryszków. Niestety, to nie było to, co dziesięć, piętnaście lat temu. Westchnął, uśmiechając się do wspomnień i obrócił czarny, skórzany fotel w stronę okna. Biznesowa część Paryża była wiecznie pełna zaganianych maklerów i innych panów i pań w garniturach. Ludzie mijali oszklony kompleks budynków TessElectronic, nie wiedząc, że jest to jeden z ośrodków do szkolenia zabójców, pełen hal treningowych, strzelnic i sal wykładowych. Żyli w błogiej nieświadomości, z apetytem gryząc croissainty i pijąc kawę z plastikowych kubków. Ze znajdującego się na czwartym piętrze gabinetu John widział wszystko, co bardzo mu odpowiadało, ponieważ lubił obserwować ludzi.
Jego rozmyślania przerwał telefon, obrócił się w stronę biurka i włączył na czarnym telefonie funkcję głośnomówiącą.
− Słucham?
− Dzień dobry, Szefie – przywitał się rozmówca pogodnym głosem. – Mówi Lorenzo Hossa.
− Wiem, kto mówi, Enzo. Co masz dla mnie?
Lorenzo Hossa był niespełna dwudziestoośmioletnim pracownikiem komórki wywiadowczej. Wraz ze specjalnym zespołem inwigilował całą Europę oraz przejmował informacje od innych punktów również zajmujących się szpiegostwem. John mógł więc w każdej chwili zażądać dokładnej listy pasażerów boeinga, który właśnie wyładował, bądź numeru rejestracyjnego czarnego mercedesa, przekraczającego rosyjską granicę. Oddział ten – złożony z geniuszów, zajmujący kilka pomieszczeń piętro wyżej – był niezwykle pożyteczny.
− Wczoraj, dokładnie o godzinie szóstej czterdzieści pięć rano, przez naszą granicę ze Szwajcarią przejechała Fiona Nashbones. Zaś około godziny dwunastej spotkała się z Vesper Black w Luwrze.
− Fee? – zdziwił się Tesser. – Hmm, to ciekawe. Miała się trzymać z dala od Paryża… Wiesz, czego chciała od Vesper?
− Nie wiem, sir. Black nie wyglądała na zadowoloną ze spotkania – odpowiedział szybko. John przymknął oczy i przytknął opuszki palców do skroni, po czym rzekł spokojnie:
− Miejcie je na oku. Obie.
− Oczywiście, sir. Nashbones opuściła miasto zaraz po tym spotkaniu, jednak nie przekroczyła granicy, więc musi być gdzieś na terenie Francji. A Black jest dalej w Paryżu. Nie rusza się na krok stąd.
− Dobrze Enzo, dobra robota. Informujcie mnie na bieżąco.
− Tak jest, sir. Do widzenia.
John rozłączył się, a następnie wcisnął mały guziczek, jeden z numerów szybkiego wybierania. Kiedy czekał, aż osoba, do której dzwoni odbierze, z szafki w swoim mahoniowym biurku wydobył akta i rozłożył je przed sobą.
− Tak, szefie? Przepraszam, ale właśnie wracam z lunchu – zabrzmiał z głośnika niski głos.
− Nic się nie stało, Grand. Oczekuję cię w moim gabinecie.
− Zaraz będę – odpowiedział i się rozłączył. John tymczasem spojrzał w akta. Pierwsza strona była zapisana sporadycznie, jak typowy arkusz informacyjny, podstawowe dane. Tłuste litery na samej górze układały się w dwie tożsamości.

Vesper Black/Ava Fletcher

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Tesser zaprosił mężczyznę do środka, wołając go głośno. Kuloodporne drzwi z przydymionego szkła wymagały donośnego głosu. Nathaniel Grand był wysokim, wysportowanym facetem o niesfornych, brązowych włosach, opadających na twarz. Trzeba było mu to oddać, że był przystojniakiem. Naturalnie Tesser nie myślało nim w takich kategoriach, to było zarezerwowane dla damskiej części jego podwładnych. Dla niego Nate był przede wszystkim utalentowanym chłopakiem, piekielnie dobrym kierowcą i świetnym specem od materiałów wybuchowych.
− Siadaj.
− Coś się stało? – Zapytał bezpośrednio, dyskretnie zerkając na akta rozłożone przed Szefem. John pokręcił głową.
− Ves jest grzeczna, jak na razie… Chodzi o Fee. Pojawiła się znienacka, co jest trochę niepokojące. I spotkała się z Vesper.
Nathaniel milczał. Analizował te kilka informacji, które podał mu John, jednak nic oprócz najprostszego wyjaśnienia nie przychodziło mu do głowy.
− Może po prostu się spotkały?
− Niewykluczone, jednak nie wydaje ci się dziwne, że przejechała tyle kilometrów, aby odbyć kilkuminutowe spotkanie? Może wy, młode wilki podchodzicie do dziwnych rzeczy z dystansem, nie tak jak ja, stara wyga.
Grand uśmiechnął się mimowolnie.
− Rozumiem, że mam sprawdzić o co chodzi?
− Tak. Nie, żebym nie ufał wywiadowczej, ale ty znasz Ves lepiej niż oni… Dowiedz się, czy nie jest w nic zamieszana.
− Dobrze, Szefie – odparł, kiwnął głowa i wyszedł.



ROZDZIAŁ TRZECI

1.
Kiedy Nicholas w końcu dotarł na górę słynnej wieży Eiffla, odczekawszy swoje w długiej kolejce, z lotu ptaka przypominającej literę S, Vesper już tam była. Spokojnie popijała kawę i rozglądała się wokół. Lecz aura spokoju, która zdawała się ją otaczać z daleka, zniknęła, gdy podszedł bliżej. Dziewczyna wyglądała na zaniepokojoną, oczami błądziła nieprzytomnie po otoczeniu. Wciąż mało o niej wiedział. Kiedy wczoraj przesłuchiwał ten kawałek materiału, jaki udało mu się nagrać, doszedł do wniosku, że Vesper wciąż się waha, czy robi dobrze. Poprawił torbę na ramieniu i ruszył w stronę stolików. Ves powitała go tym samym, wymuszonym uśmiechem, co wczoraj pożegnała. Powoli zaczynał się przyzwyczajać do tego grymasu, który w niczym nie przypomina uśmiechu dwudziestoletniej kobiety.
− Wybacz, że się spóźniłem. Te kolejki są niemożliwe.
− Och, mogłam poczekać na ciebie na dole, dostałbyś się tutaj o wiele szybciej. Ale nic się nie stało, lubię tutaj siedzieć.
Nick był zainteresowany tym, co takiego robi Vesper, że dostaje się tutaj bez kolejki. Uroda? Pieniądze? Znajomości? Cokolwiek to było musiał odłożyć to na później, bo dyktafon leżał już między nimi, przygotowany.
− Skończyliśmy na tym, jak jakaś dwójka zaczepiła cię w barze.
− Tak. Fiona i Ian byli wtedy kimś w rodzaju dwuosobowego zespołu do werbowania ludzi, jednym z wielu takich zespołów. Przypominali trochę sektę – powiedziała i zaśmiała się. – Taka też była moja pierwsza myśl… Postawili mi kilka drinków, zaproponowali nocleg. Byli świetnymi rozmówcami, bardzo empatycznymi, młodymi ludźmi. Zatrzymałam się u nich kilka dni, później spotkałam się z Szefem…
Nagle przestrzeń między nimi przeciął pocisk. Trafił w szybę restauracji za nimi i roztrzaskał ją w drobny mak. Vesper padła na ziemię przy akompaniamencie krzyków, przewracając stolik i ciągnąc w dół dziennikarza. Sięgnęła do torby i wyjęła z niego błyszczący, srebrny pistolet Desert Eagle z czarnym chwytem. Wychyliła się zza stołu i oddała dwa strzały. Spudłowała, mężczyzna schronił się za ścianą sklepu z pamiątkami. Stojący obok automat z kolorowymi kulkami pękł, a zawartość rozsypała się wokół. Mężczyzna odczekał chwilę, po czym wyszedł z ukrycia i najwyraźniej szykował się do kolejnego ataku.
− Nie ruszaj się – rzuciła do Nicka i znów oddała strzał, tym razem trafiając w głowę. Ludzie, poukrywani za stołami, bądź leżący na ziemi znów krzyknęli. Vesper podniosła się i spojrzała w stronę wind. Czerwony wagonik wiózł kilku mężczyzn. Dla Ves był to wystarczający powód, aby zacząć uciekać.
− Zostawiłabym cię tutaj, ale już za późno – powiedziała, wskazując uzbrojonych mężczyzn. – Biegnij za mną.
Ruszyła w kierunku wąskiej klatki schodowej, gdzie kręte schodki zdawały wić się bez końca. Pokonali je w kilka minut i wybiegli z wieży, szerokim łukiem omijając ochronę. Dziewczyna kierowała się w stronę swojej kamienicy, gdy jednak zobaczyła ludzi w czarnych garniturach, wchodzących do jej klatki, zatrzymała się.
– Cholera – zaklęła. Starała się zachować spokój, ale była wyraźnie spanikowana. Nick rozglądał się nerwowo, czuł się jak w jednym z tych filmów akcji, które tak lubił oglądać. Jednak on nie był aktorem, a tym bardziej kaskaderem, kule śmigające mu nad głową były jak dotąd nie znanym mu doświadczeniem. Teraz, stojąc na Rue Buenos Aires i obserwując budynek, będący domem Vesper, wiedział, że decyzja o spotkaniu z nią, jaką podjął zaledwie kilka dni temu, mogła być błędem. Pomyłką, która może kosztować go życie.
− Idę po samochód – oświadczyła i przebiegła przez ulicę, gdy wszyscy mężczyźni byli już w środku. W myślach pogratulowała sobie pomysłu ubrania pantofli na płaskim obcasie. Przypuszczała, a wręcz miała pewność, że jest obserwowana, jednak nie miała innego wyboru. Gotówka i broń, którą miała w mieszkaniu były już spalone. Wejście tam, uzbrojoną zaledwie w pistolet, byłoby samobójstwem, więc pozostawał jej tylko samochód. Znów przeklęła, auto było zastawione z obu stron. Jak najszybciej potrafiła, wskoczyła do środka i uruchomiła silnik. W górnym lusterku zobaczyła trzech mężczyzn, biegnących w jej stronę. Wycofała do tyłu, uderzając zielonego nissana i nacisnęła pedał gazu, wginając bagażnik czerwonemu hyundaiowi. Ustawiona tyłem do napastników i Nicka, gwałtownie wcisnęła wsteczny. Mężczyźni rozproszyli się, a Nick wybiegł zza drzew, wsiadając z przodu. Zaśmiał się. Vesper spojrzała na niego zażenowana, pokręciła głowa i ruszyła, chcąc się jak najszybciej wydostać z tego piekła. Spojrzała w lusterko; dwa czarne mercedesy jechały za nimi.
− Powiedz mi, co według ciebie jest takie zabawne? – zapytała ze złością, wjeżdżając w wąską uliczkę. Mężczyzna milczał, jakby uświadomił sobie, że jego śmiech był nie na miejscu.
− To chyba reakcja na silny stres – odparł. – Wiesz, takie sytuacje to dla mnie pewna nowość.
Prychnęła i skręciła gwałtownie w jakąś ruchliwą ulicę. Zdawało się, że zgubiła pościg. Odetchnęła i spojrzała w bok; Nicholas obracał w dłoniach swoją komórkę.
− Wyrzuć kartę z telefonu − poleciła mu. − Pewnie znają już nie tylko twoje imię, ale i numer buta twojego ojca oraz nazwisko panieńskie babci.
− Kim oni w ogóle są? − spytał, rozbrajając telefon. Vesper wzruszyła ramionami.
− Nie wiem, ale to raczej nie orga... − przerwała, gdy drogę zajechały im czarne auta. Wyjechali z podrzędnej drogi, musieli albo korzystać z GPS, albo dobrze orientować się w mieście. Stawiała na to drugie, bo orientowanie się w małych, ciasnych uliczkach Paryża wymagało znajomości jego planów, nawet podczas używania nawigacji.
Dziewczyna zręcznie wyminęła pojazdy, klnąc soczyście. Zewsząd rozległy się klaksony zbulwersowanych kierowców. Jeden z samochodów staranował srebrnego mercedesa, co pociągnęło za sobą kolejne stłuczki. Drugie auto wciąż siedziało im na ogonie. Ves skręciła w Rue Louise Calmel, a następnie w jednokierunkową drogę wewnętrzną, tym samym gubiąc pościg. Zatrzymali się. Vesper pierwsza wysiadła, nie zamykając za sobą drzwi. Obeszła pojazd, oglądając uszkodzenia. Zmarszczyła czoło, widząc wgniecioną maskę i odpryśnięty lakier. Nicholas wyskoczył z auta, delikatnie zamykając drzwi. Oparł się o uszkodzoną maskę i zapytał:
− I co teraz?
− Nie mam pojęcia. Mam 50 euro, poobijane porsche i siedem naboi w magazynku... poprawka, szesnaście − odpowiedziała, otwierając bagażnik. Zaczęła wyciągać podłogę, zapewne chcąc wydostać magazynek, o którym wspomniała. Mężczyzna podszedł, aby jej pomóc, lecz gdy znalazł się za nią, ona nagle się obróciła, przykładając mu lufę do czoła.
− Co ty kur...
− Zamknij się, teraz ja mówię. Sprawy przybrały niespodziewany obrót, przyznaję. Może i na początku dotyczyło to tylko mnie, lecz teraz i ty jesteś w to zamieszany... Właściwe pytanie brzmi: czy wolisz zginąć tu i teraz, czy próbując mi to wyjaśnić?
Nie odezwał się od razu. Rozważał wszystkie za i przeciw. Zastanawiał się, czy nie zacząć uciekać, ale ona bez problemu by go zabiła. Mógł też przystać na jej zwariowaną propozycję, próbując wyjaśnić te dziwne zdarzenia. Obecnie i tak wszystko zdawało się prowadzić do śmierci, więc mając do wyboru tę wcześniejszą czy późniejszą, wybierał tą późniejszą.
− Zgoda, pomogę ci.
Przyjrzała mu się uważnie i schowała broń za pasek, a nowy magazynek wsadziła do kieszeni. Zatrzasnęła bagażnik, prowizorycznie prostując wgnieciony tył. Pokręciła głową, zrezygnowana i wsiadła do auta. Nicholas zajął miejsce obok niej i włączył radio.
− Potrzebujemy broni... strzelałeś kiedyś tak w ogóle?
− Kilka razy z kolegami na strzelnicy.
− Wystarczy. Potrzebujemy broń, pieniądze i inny samochód.
Leżący między siedzeniami telefon zaczął dzwonić. Vesper spojrzała na wyświetlacz i z krzywym uśmiechem odebrała.
− Tak?
− Dzień dobry, Vesper. − Męski głos przywitał się uprzejmie.
− Z pewnością jest dobry, gdy ocierasz się o śmierć − powiedziała z sarkazmem.
− Coś się stało? − Poprzedni ton ustąpił miejsca nowemu, zmartwionemu.
− Nie, John, nic. Strzelano do mnie, włamano się do mojego mieszkania i ścigano mnie. Nic, o czym być nie wiedział − odparła oskarżycielsko.
− Nie wiem, o czym mówisz, Ves. Przyjedź do firmy, porozmawiamy.
Trudno jej było powiedzieć, czy blefuje. Był naprawdę dobrym kłamcą. Mógł to być podstęp, aby zwabić ją w pułapkę. Z drugiej strony nigdzie nie otrzyma pomocy anonimowo, organizacja dowie się prędzej czy później. I w dalszym ciągu wątpiła, czy to właśnie oni chcą ją sprzątnąć; ściąganie na siebie uwagi nie jest w ich stylu.
− To zbieg okoliczności, że dzwonisz akurat wtedy, gdy zgubiłam facetów w czerni?
− Dzwonię, bo wydaje nam się, że Fee jest zamieszana w coś grubszego. To, że już dla mnie nie pracujesz nie oznacza, że o tobie zapomniałem. Możesz mi zaufać. Nie chcę, byś się w coś wpakowała. Oznaczałoby to narażenie interesów organizacji.
− Dobrze, John. Załóżmy, że pojawię się tam za pół godziny.
− Wspaniale.
− Jesteś w stanie zagwarantować mi bezpieczeństwo?
− Tak. Dowiemy się, kto cię ścigał.
Specjalnie nie wspominała o swoim towarzyszu. Chociaż była to może łatwowierność i pochopne wysuwanie wniosków, to jednak Ves wierzyła, że firma nie wie nic o Nicholasie.
− W takim razie do zobaczenia − pożegnała się i, nie czekając na odpowiedź, zakończyła połączenie. Oparła dłonie na kierownicy i przeniosła spojrzenie na Nicholasa.
− Poznasz Szefa osobiście − oznajmiła i odpaliła silnik.

2.
Nathaniel Grand zabił człowieka po raz pierwszy, gdy miał dwadzieścia dwa lata. Od tego czasu nie myślał za wiele o C4 podłożonym pod BMW jakiegoś dilera. Na początku było mu trudno; wychowywany był na dobrego katolika, co niedzielę chodził do kościoła, codziennie się modlił. Zabijanie ludzi było łamaniem przykazań i jego własnych przekonań. Do czasu. Matka w dalszym ciągu nie wiedziała, czym zajmuje się jej najmłodszy syn. Pozostali dwaj bracia, tak jak i siostra, ułożyli sobie życie, pozakładali rodziny i, co najważniejsze, pozostali w kraju. Nate opuścił Liverpool, gdy miał dziewiętnaście lat, aby studiować chemię na paryskim uniwersytecie. Dostał mieszkanie – małe, ale niedaleko uczelni. Żyło mi się całkiem dobrze, po szkole chciał się zatrudnić w jakiejś firmie farmaceutycznej, dużym koncernie. Kiedy otrzymał nagrodę dla najlepszego studenta, pojawili się ludzie w garniturach szytych na miarę i w lśniących samochodach. Zaproponowali mu pracę przy wielkim projekcie. Skusił się. Rutyna, w jaką popadał, coraz mniej mu się podobała. I tak trafił do organizacji, gdzie przeszedł mordercze treningi, szkolenia i testy. Od razu zorientował się, czym tak naprawdę zajmuje się ta firma i trudno było mu się przed sobą przyznać, że jest to pociągające zajęcie. Początkowo przygotowywał ładunki wybuchowe innym zabójcom, później sam je montował i sam odpalał.
Z perspektywy czasu, patrząc na nastolatków ściąganych do agencji, w głębi duszy im współczuł. Szybko się wzbogacą, poczują władzę nad ludzkim życiem i zatracą się w tym. Chociażby taka Vesper. Pogubiła się po śmierci Iana, kiedy uświadomiła sobie, że pozbawiała ludzi życia tak, jak ktoś pozbawił jego. Nate nie widział jej od roku, chociaż siedziała w Paryżu, nie wyściubiając nosa poza jego granice.
Teraz jechał za jej srebrnym porsche, wykonując poleceniem Szefa i zachodząc w głowę, kim może być towarzyszący jej mężczyzna. Z tego co mu powiedziano, Ves zmierzała do kompleksu TessElectronic. Przejechali obok Wielkiego Łuku i po kilkunastu minutach byli już przed kontrolą. Vesper wyciągnęła kartę identyfikacyjną, którą najwyraźniej zachowała i wjechała. Szlaban podniósł się, a kolczatki wystające z ziemi zniknęły. Gdy Nate szykował się do kontroli, zabezpieczenia zdążyły wrócić na swoje miejsce. Mężczyzna przejechał swoją legitymacją przez czytnik, odczekał, aż znikną kolczatki i szlaban uniesie się do góry, po czym wjechał na podziemny parking. Miejsce to było prawdziwym rajem dla samochodowych pasjonatów. Najnowsze, lśniące modele sportowych aut, mnóstwo wypielęgnowanych klasyków i jego duma, Mercedes-Benz SLR McLaren, którego miał zwyczaj parkować przy windzie. Samochód kosztował sporo, ale było warto, bo jeszcze nigdy go nie zawiódł.
Zamknął auto i ruszył w stronę windy, kątem oka widząc, że Vesper i jej towarzysz, wysoki szatyn, również zmierzają w tym kierunku. Zatrzymał się przy dźwigu i wcisnął jeden z przycisków.
– Kupę lat, Ves – powiedział, gdy znaleźli się w środku. Dziewczyna spojrzała na niego z niechęcią.
– Od razu wiedziałam, że to ty. Tylko ty mogłeś kupić sobie auto z drzwiami otwieranymi do góry – odparła szorstko. Nate zaśmiał się. – Nigdy nie wiedziałeś, co to znaczy umiar – dodała po chwili.
– Może zamiast wyżywać się na moim samochodzie, przedstawisz mi swojego przyjaciela, co? – Widząc brak reakcji, wyciągnął dłoń do Nicholasa. – Nate Grand.
– Nick Green – odpowiedział i potrzasnął dłonią mężczyzny. Byli mniej więcej tego samego wzrostu, jednak dziennikarz czuł się przy znajomym Ves jak jedenastoletni chłopiec. Nate może i nie był typowym mięśniakiem ze szkolnej drużyny rugby, ale należał do grona tych mężczyzn, którym się nie podskakuje, chyba, że ma się w planach operację plastyczną.
Wysiedli na czwartym piętrze, skinęli głowami sekretarkom i zapukali do nieoznakowanych drzwi. Rozległo się głośne „proszę”. Nate otworzył drzwi i przepuścił gości, wchodząc za nimi. John wstał i przywitał się z każdym, na dłużej zatrzymując się przy Vesper.
– Nic ci nie jest? Nie jesteś ranna? – zapytał, kładąc ręce na jej ramionach. Zrobiła krok do tyłu.
– Nie.
– A pan, panie Green? ¬– rzucił w kierunku Nicholasa.
– W porządku, dziękuję.
Nate zajął fotel w głębi pokoju, obok potężnego regału z książkami. Vesper usiadła przed biurkiem i zarzuciła nogę na nogę, patrząc wyczekująco na Szefa. Widząc, że czeka, aż ona pierwsza się odezwie, powiedziała:
– Kiedy dwa dni temu Fiona skontaktowała się ze mną, powiedziała mi bardzo ciekawą rzecz. Mianowicie, że Ian żyje, a wy upozorowaliście jego śmierć. Coś o tym wiesz?
– Zapewniam cię, że ona kłamie. Ian nie żyje. Zginął w wybuchu podczas misji, o czym dobrze wiesz. Byłaś tam.
– I dała mi też pewna kartkę, która zaprowadziła mnie do pewnego człowieka – kontynuowała beznamiętnie. – Thomas Dirk, mówi ci to coś?
Mężczyzna pokręcił głową.
– Widzisz, Ves… Fee tak jakby zniknęła nam z oczu. Nie wiemy, czym dokładnie zajmuje się w Szwajcarii. Być może związała się z inna organizacją.
– Kim jest ten Dirk? Mam kilka propozycji, ale daruję sobie przedstawianie ich – oświadczyła i poderwawszy się z siedzenia, wyjęła broń zza paska, przystawiając ją do głowy mężczyzny. – Już mnie znudziła ta zabawa – dodała. Nate także się podniósł, celując w dziewczynę. Szef machnął na niego ręką, aby opuścił pistolet. Vesper oparła się o blat i rzekła:
– Podaj jeden powód, dla którego nie powinnam cię zabić.
– Zacznę od najprostszego. Ani ty, ani pan Green nie wyjdziecie stąd żywi. Drugi powód. Pomożemy ci w tej sprawie z Ianem i Fioną. Co ty na to?
Odłożyła broń. Proponował pomoc, a o to chodziło. Całe przedstawienie było tylko po to, aby usłyszeć te słowa. Uśmiechnęła się i znów usiadła w fotelu.
– Czego będziesz potrzebować? Informatyków? Grupy uderzeniowej? Innego płatnego zabójcy? Speca od wybuchów? – zaczął wymieniać, patrząc znacząco na Nathaniela.
– Gotówki, broni i nowego auta. I nie pogardzę informatykiem oraz dostępem do bazy danych. Muszę wyjaśnić kilka spraw i w razie czego zabić tę sukę. Wtedy będę w pełni usatysfakcjonowana.
Nathaniel wstał i wyszedł z gabinetu. John wyglądał na zrelaksowanego, pomimo tego, że przed chwilą przystawiano mu lufę do głowy. Wklepywał coś na swoim palmtopie, raz po raz marszcząc brwi. Po chwili odezwał się:
– Idź do zbrojowni i wybierz sobie, co chcesz, a później udaj się na parking, ale ten mój parking i zabierz, co ci się spodoba. Potem Chloe, ta urocza blondynka, siedząca obok drzwi, wskaże wam kwatery na dzisiejszą noc. Do widzenia.
Vesper kiwnęła głową i wyszła, nie czekając na Nicholasa. Dogonił ją, gdy przechodziła obok wspomnianej blondynki. Wyszli na korytarz. Wcześniej był pusty, teraz raz po raz ktoś przebiegał koło nich, trącając łokciami. Zjechali windą dwa poziomy niżej niż parking i znaleźli się w pomieszczeniu, z którego broń wystarczyłaby wojsku na zdobycie jakiegoś małego kraju. Vesper podała swój identyfikator potężnemu ochroniarzowi, który przejechawszy nim przez czytnik, przepuścił ich dalej.
Hala wypełniona była wysokimi, metalowymi regałami sięgającymi sufitu. Setki karabinów szturmowych, snajperskich i pistoletów, które Nick widział w grach komputerowych bądź na filmach wojennych. Pod ścianami ustawione były blaty, a na nich różne granaty, począwszy od tych odłamkowych, poprzez błyskowe, kończąc na sonicznych. Niezliczona ilość amunicji, setki osprzętowania, lunety, noktowizory, celowniki laserowe. Na niektórych półkach leżały równo poskładane ubrania: mundury, kostiumy i akcesoria typu paski czy hełmy
Vesper wyciągnęła dwie czarne torby, leżące w wielkim, metalowym pojemniku i ruszyła w głąb pomieszczenia. Zatrzymywała się przy półkach i ściągała najróżniejsze bronie, żadnej nie trzymając dłużej niż dziesięć sekund. Wiedziała, czego dokładnie potrzebuje. Później ruszyła w kierunku blatów i akcesoriami zapełniła drugą torbę. Przerzuciła je przez obydwa ramiona i wróciła do oniemiałego mężczyzny. Podała mu jedną z toreb i ruszyła w stronę windy.
– Teraz wybierzemy jakiś wóz – poinformowała go, gdy znaleźli się już wewnątrz. Zatrzymali się piętro wyżej. Ponowna kontrola tożsamości i Ves uśmiechnęła się szeroko; najnowsze modele aut i mogła wybrać, które tylko chciała.
Sanktuarium Johna Tessera.
Z wyrazem uwielbienia na twarzy podeszła do Porsche Panamera, czterodrzwiowej limuzyny, która jeszcze nie weszła na rynek i pogładziła bladozłotą maskę auta. Ruszyła do gabloty z kluczami. Chwilę zajęło jej znalezienie odpowiednich kluczyków wśród bogatej kolekcji Szefa. Kiedy znalazła ten właściwy, odblokowała samochód i wrzuciła torbę do bagażnika. Nicholas zrobił to samo, po czym w ślad za Ves wsiadł do środka. Oparła dłonie na kierownicy i westchnęła z zadowoleniem.
– Vesper?
– Tak? – odpowiedziała, nie zaszczycając go spojrzeniem. Napawała się każdym detalem samochodu.
– Skoro już jestem w miejscu szkolącym płatnych zabójców, to może nauczysz mnie strzelać? – zaproponował z nadzieją w głosie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vincent Vega
Literacki napaleniec



Dołączył: 07 Sty 2009
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: znad Wód Wielkiego Babilonu
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 20:49, 18 Lut 2009 Temat postu:

Przyznaje się przeczytałem tylko prolog. Może dlatego, że mam zamiar zabrać się do pisania własnej książki, może ponieważ przed chwilką skończyłem długotrwałą batalie z Kingiem, a może po prostu jestem leniwy. Tak czy inaczej ja jestem Twoim pierwszym recenzentem i biorąc pod uwagę kilka zdań w których się nam przedstawiłaś muszę przyznać jedno - masz talent. Prawdopodobnie na podobnym poziomie napisałaby to większość pełnoletnich ludzi, którzy lubią czytać bądź wyróżniają się odrobiną wyobraźni. Jednak jak na osobę kilkunastoletnią jest to dobry początek. Może stwierdzenie, że masz talent jest zbyt daleko idące i nie powinienem wysnuwać go na podstawie kilku linijek lecz mimo wszystko mogę z czystym sercem napisać, że nie jesteś beztalenciem. Może pewnego dnia najdzie mnie do przeczytania reszty.



Przeczytałem pierwszy rozdział no i parę rzeczy mi się podoba, a parę nie. Najpierw chcesz usłyszeć dobrą czy złą wiadomość? Niech będzie, że dobrą. Podoba mi się Twój styl. Styl jest bardzo ważny. O ile słownictwa i gramatyki można się nauczyć to dobry styl dostaje się w prezencie od talentu. Twój jest fajny, dynamiczny, agresywny. Nie rzucił mi się w oczy nadmiar zdań w stronie biernej, ale coś jest nie tak. I tu przechodzimy do złej wiadomości. Wszystko dzieje się na złamanie karku. Uwijasz się jak kuternoga w czasie biegu na sto metrów. Twoja postać jest drewniana i sztuczna ponieważ nie poświęciłaś ani akapitu aby opisać jej stan emocjonalny, na to jaka jest, nie zrobiłaś nic aby ją ożywić. Tworząc postać powinnaś wymyślić jej cały życiorys. Czy ojciec ją bił, czy w szkole była szarą myszką czy przebojową nastolatką. Czy jest miła i życzliwa, a może jest wyrafinowaną manipulantką. Nie musisz pisać o tym wszystkim. Ale powinnaś, nawet jeżeli opisujesz tylko jakiś epizod jej życia, mieć wykreowany taki jej obraz w głowie. Niech będzie żywą osobą, nie tylko literkami i słowami. Ja oczywiście się nie znam, jestem amatorem który sam jeszcze uczy się tego rzemiosła, ale Stephen King napisał, że struktura pisarzy to piramida. Podstawą są kiepscy pisarze, których jest najwięcej, potem są pisarze fachowi, dobrzy pisarze, a wierzchołek tworzą pisarze wybitni, jak Szekspir, Dickens itd. Nie wiem czy będziesz wybitna, to już ocenia historia. Ale masz możliwości zostać fachowcem, którego to już od bycia dobrym pisarzem dzieli ciężka praca. Możesz powiedzieć, że się mądrze i tak w rzeczywistości jest, ale to co tu zawarłem naprawdę może Ci się przydać.
I jeszcze jedno. Ja uważam, że jestem Polakiem więc piszę o Polakach. Twoja sprawa o kim i o czym będą traktowały Twoje wypociny, ale zastanów się czy spośród tylu polskich książek gdzie akcja dzieje się albo za granicą, albo gdzieś w USA czy właśnie we Francji, nie wyróżnić się i nie napisać czegoś o Polsce. Jesteśmy niezwykle zakompleksionym narodem, ale uwierz mi, że biedna i lekko zacofana Polska jest dużo ciekawszym miejscem na powieść akcji niż bogata Francja pełna luksusowych samochodów. To tylko taka sugestia, pozdrawiam.




Naucz się edytować posty!
Talia
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Blondie
Włóczykij



Dołączył: 04 Sty 2009
Posty: 53
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: z głębin wyobraźni
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:31, 20 Lut 2009 Temat postu:

Skoro Vince już się wypowiedział to i ja coś napiszę.
Tekst pozbawiony emocji i chyba, dlatego tak mi się podoba. Tylko szkoda, że akcja nie dzieje się w Polsce. Vincent ma rację. Warto pisać o Polsce, żeby pokazać, że z niej można być dumnym(a można).
Organizacja płatnych zabójców. O tym jeszcze nie czytałam.
Masz ciekawy styl, który nie każdemu może przypaść do gustu. Na początku, jak wszystko czyta się trochę opornie, ale jak kogoś wciągnie to przeczyta do końca.
Napisałaś w Teraz my, że zarejestrowałaś się tutaj również, żeby i tu dodać swój tekst. Gdzie jeszcze go dodałaś?
Tak w ogóle to jestem na tak
Może jednak dodasz czasem opis emocji. Wiem, że czasem trudno je opisać, bo sama mam z tym problem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Adder
Gryzipiórek



Dołączył: 18 Lut 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 0:06, 21 Lut 2009 Temat postu:

Może i jestem smarkata ale z czystym sercem mogę napisać, że nie jestem dumna z Polski. Gdy tylko nadarzy się okazja mam zamiar stąd wyjechać i najlepiej nigdy nie wracać. I tęsknić nie będę, nie należę do osób sentymentalnych.
Ja już nie mogę oglądać wiadomości i twarzy polityków obiecujących, że będzie lepiej… Chociaż z tym już dali sobie spokój i zajęli się kłótniami i wzajemnym oskarżaniem się. Nie w takim państwie chcę żyć teraz czy kiedyś. Politycy niszczą nam kraj, staliśmy się pośmiewiskiem na arenie międzynarodowej. Znając historię Polski nigdy nie potrafiliśmy tworzyć państwa, wspólnej jedności.
Miło mi, że jesteś na tak, jeżeli chodzi o mój tekst Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Blondie
Włóczykij



Dołączył: 04 Sty 2009
Posty: 53
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: z głębin wyobraźni
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 9:55, 21 Lut 2009 Temat postu:

Adder napisał:
Może i jestem smarkata ale z czystym sercem mogę napisać, że nie jestem dumna z Polski. Gdy tylko nadarzy się okazja mam zamiar stąd wyjechać i najlepiej nigdy nie wracać. I tęsknić nie będę, nie należę do osób sentymentalnych.
Ja już nie mogę oglądać wiadomości i twarzy polityków obiecujących, że będzie lepiej… Chociaż z tym już dali sobie spokój i zajęli się kłótniami i wzajemnym oskarżaniem się. Nie w takim państwie chcę żyć teraz czy kiedyś. Politycy niszczą nam kraj, staliśmy się pośmiewiskiem na arenie międzynarodowej. Znając historię Polski nigdy nie potrafiliśmy tworzyć państwa, wspólnej jedności.
Miło mi, że jesteś na tak, jeżeli chodzi o mój tekst Wink


Kolejna znająca się tropchę na polityce. Talia i Vince będą mieli z kim pogadać.
Ty smarkata? Ja mam 13 lat i co? Ja tam lubię swój kraj, ale pewnie i tak chętnie kiedyś stąd wyjadę, ale nie na zawsze
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vincent Vega
Literacki napaleniec



Dołączył: 07 Sty 2009
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: znad Wód Wielkiego Babilonu
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:00, 21 Lut 2009 Temat postu:

Przykro mi że ktoś nie kocha Polski, bo nie lubi polityków. To mnie denerwuje, bo patriotyzm to miłość do kraju, a nie do polityków.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Adder
Gryzipiórek



Dołączył: 18 Lut 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 16:06, 21 Lut 2009 Temat postu:

Nie kocham Polski, ale nie jest to spowodowane moją niechęcią do polityków. Oni się tylko do tego przyczyniają, ale kto ich wybiera? Sami skutecznie niszczymy swój kraj. Patrzę na to jeszcze pod kątem startu w dorosłość. Dlaczego mam gorszy start niż mój kolega, równieśnik ze Szwecji?
Nie podoba mi się także to, że jesteśmy poszczegani jako zacofany kraj, trzy lata za Etiopią.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vincent Vega
Literacki napaleniec



Dołączył: 07 Sty 2009
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: znad Wód Wielkiego Babilonu
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:29, 21 Lut 2009 Temat postu:

Skoro tak mówisz. Przykro mi, że tak myślisz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Blondie
Włóczykij



Dołączył: 04 Sty 2009
Posty: 53
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: z głębin wyobraźni
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 16:43, 21 Lut 2009 Temat postu:

Mi też
A polityków mamy takich, jakich sami sobie wybraliśmy.
Mało znam się na polityce, ale przecież Polska to nie tylko źli politycy. Obcokrajowcy nas mają za zacofanych przez nas. My sami opowiadając, jak u nas jest źle przekonujemy do tego, że jesteśmy zacofani
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Streiner
Gryzipiórek



Dołączył: 30 Gru 2009
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: mam wiedzieć.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 23:31, 02 Sty 2010 Temat postu:

stop.stop.stop.stop. choć w sumie całkiem nie dawno i zresztą do dziś sam bym miał ochotę zrównać ten kraj z ziemią i postawić tu parking. nienawidzę go tak czasami że aż pytam Boga czym zawiniłem że urodziłem się właśnie tu. ale jak popatrzeć na to wszystko z innej strony. nie oglądać przez rok wiadomości. dowiedzieć się chociaż odrobinę co udało się stworzyć polskim naukowcom lecz trzeba było to sprzedać, bo na patenty nie było pieniędzy. to uwierz mi że złapała byś się za głowę. choć by i ostatnie wydarzenia sprzed jakiś 2lat o których było nawet głośno.
a w skrócie brzmi to tak: Wrocław robi dla NASA podzespoły do ich satelit które już latają gdzieś w kosmosie. i nie dlatego że tanio a dla tego że jako jedyne przeszły testy i zrobiliśmy to najlepiej nawet oni sobie z tym nie poradzili. inna sprawa. militaria. był taki czas że z braku funduszy na produkcie. trzeba było sprzedać patenty na systemy radarowe które okazały się najlepsze na świecie. a wiesz że był taki myk że Niemcy skopiowali od nas przepisy BHP bo też mieliśmy najlepsze? a wiesz że Drobimex jako pierwsza firma na świecie, zaczęła robić przetwory z mięsa drobiowego? takich różnorodnych przypadków gdzie naprawdę można być dumnym z osiągnięć Polaków jest cała masa. czepiasz się naszej histori?
słoneczko najdroższe przecież tego to nam nawet stany zazdroszczą i nie jeden kraj na świecie, bo na prawdę mamy bogatą historie. może i nie piękną ale za to jedyną w swoim rodzaju. piszesz że nie potrafiliśmy rządzić? a kiedy mieliśmy się tego nauczyć, jak się wszyscy uparli żeby wymazać nas z mapy świata. przetrwaliśmy trzy rozbiory polski, plus swojego czasu. atak największych dwóch mocarstw na tym kontynencie. mało tego z komunizmem też sobie poradziliśmy i nikt nam nie pomógł jak chłopaki za dzisiejszą naszą ,,wolność,, umierali na ulicach. jedyne co z tego mamy to ich podziw i szacunek. i uwierz mi że do dzisiaj bija nam za to bravo. też miałem takie zdanie o tym kraju jakie Ty masz, ale z czasem zrozumiałem że to wcale nie jest moje zdanie. tylko powtarzam tą samą paplaninę którą często słyszałem. Czy jesteśmy zacofani? po części tak, bo w pewnych kwestiach panuje w tym kraju jeszcze syf, burdel i paranoja (przepraszam) ale zapominasz o jednym, że całkiem jeszcze nie dawno. szczytem marzeń Polaka, był mały fiacik i meble Goleniowskie a ludzie całymi rodzinami z radością wybiegali na ulice jak w kiosku mieli dostawę papieru toaletowego. Więc wydaje mi się że na obecne czasy radzimy sobie całkiem nie źle. Najlepiej jest podkulić ogon i uciekać tam gdzie jest lepiej. jedz, uciekaj. nachap się tą rozpustą. tylko nie wracaj w futrach i w pięknym lśniącym mercedesie w święto zmarłych by złożyć kwiaty w hołdzie na grobie Janka Wiśniewskiego...

a co do powieści to Ty chyba sobie jakieś żarty robisz.to jest jakaś kpina. żeby nie powiedzieć chamstwo i bezczelność. nie wiem jak inni ale ja żądam wiedzieć co jest dalej. hallo Adder wracaj tu wracaj tu nie dobra dziewucho i proszę mi to szybciutko skończyć Wink
Jasne że mi się podobało i również poprę Vincenta. nie widzę postaci, nie czuję ich. o ile rozumiesz mnie co chcę powiedzieć. Vincent ma rację że bohaterka powinna być wyrazista. tylko nie przesadzaj w sensie nie wszystko na raz, bo wyjdzie na to że parę stron to będzie jej opis. rozłóż to w kawałkach i będzie cacy. zresztą myślę że wiesz o co chodzi. a jak już wyjdzie ten książek to ja poproszę jeden egzemplarz bo bardzo, bardzo chcę wiedzieć co to dalej się porobi Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum www.talia.fora.pl Strona Główna -> Kącik Kaliope - proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB (C) 2001, 2005 phpBB Group
Theme Retred created by JR9 for stylerbb.net Bearshare
Regulamin